To podróż szalona, jedyna w swoim rodzaju i w pewnym momencie sprawia, że i my tracimy grunt pod nogami. Czy opisywane zdarzenia są prawdziwe, czy Patti Smith zmyśliła je? Może to tylko jej senne wyobrażenia? A może to wszystko prawda, lecz nasza wyobraźnia nie jest w stanie pojąć tego, co się dookoła nas dzieje? Co dzieje się przed naszymi oczami – na kartach powieści?
Sposób, w jaki Patti Smith układa zdania, dobiera słowa zachwycił mnie absolutnie, sprawiając, że czasem musiałam czytać jedną stronę po dwa razy, gdyż po jej przeczytaniu dochodziło do mnie, że pozostałam na sferze estetycznej jej zdań, nie dostrzegając treści. To niesamowite uczucie. Uczucie całkowitego zatracenia się w czymś, co z pozoru jest zaledwie słowami, czarnymi literami wydrukowanymi na papierze i oprawionymi. Choć patrząc na tę książkę, nazywanie tych konstrukcji ,,zaledwie słowami” zdaje się być niewybaczalnym bluźnierstwem.
Pociąg linii m jest zapisem przeżyć i wspomnień Patti Smith, jej podróżą śladami mistrzów. A dodatkowym zapisem tej podróży są zdjęcia, które razem ze słowami pisarki tworzą piękną, spójną całość. Czarne przedrukowane polaroidy cieszą oko, ale jednocześnie sprawiają, że gdzieś głęboko we mnie odzywa się ciche westchnienie smutku. Smutku, że nie mogłam stać obok niej, gdy naciskała migawkę aparatu. Ale mimo to czuję się w pewien sposób zaszczycona, że mogę towarzyszyć jej później, choć co prawda we wspomnieniach i myślach, którymi uchwyciła widziane wcześniej obrazy i próbuje teraz przekazać mi.
Ale ja chcę jej towarzyszyć. W podróży zapisanej w Pociągu linii m, jak i każdej innej. I Was wszystkich również do dołączenia do tej niesamowitej podróży zapraszam…